55 lat kapłaństwa – wywiad z księdzem kanonikiem Czesławem Jakusz-Gostomskim

 

Poniżej prezentujemy treść wywiadu z księdzem kanonikiem Czesławem Jakusz-Gostomskim, jaki ukazał się w najnowszym numerze gazety chwaszczyńskiej:

 

 

Zacznijmy od początku. Skąd ksiądz pochodzi?

Urodziłem się 12 listopada 1935 roku w Orłowie przy ul. Inżynierskiej 11. Moi rodzice Agnieszka i Marian byli kupcami; najpierw mieli stoiska w starej hali targowej w Gdyni (dzisiaj jest w tym miejscu kościół Serca Jezus), a potem sklep w Orłowie. Orłowo należało do powiatu Morskiego, podobnie jak Chwaszczyno, Wielki Kack, Kielno, Szemud, Grabówek, Chylonia itd. Gdynia miała swoją administrację. Sakrament chrztu św. udzielono mi w kościele Chrystusa Króla w Małym Kacku, ponieważ w Orłowie był tylko kościół protestancki. Co prawda w pobliskich Kolibkach był kościół św. Józefa, ale miał charakter kościoła rektorskiego. Nie znam historii Kolibek.

Ponoć Kolibki należały kiedyś do parafii w Chwaszczynie?

Tak, świadczą o tym księgi parafialne, które obecnie są w posiadaniu Kurii Metropolitalnej w Gdańsku Oliwie. Przed kilku laty powołano stowarzyszenie w Gdyni-Orłowie, które zamierzało odbudować kościół św. Józefa w Kolibkach. Funkcję duszpasterską w kościele św. Józefa sprawował ks. Roman Wiśniewski – w czasie okupacji proboszcz kościoła św. Rodziny na Grabówku. Z księdzem Romanem spotykałem się jako uczeń szkoły średniej. Ksiądz Wiśniewski uczył matematyki. Co zaś tyczy się Kacka Wielkiego, to do 1903 roku kościół św. Wawrzyńca należał do parafii Chwaszczyno, zaś jednym z budowniczych tego kościoła był ksiądz Bałach, były wikariusz chwaszczyński.
Zbliżała się wojna, był ksiądz jeszcze dzieckiem…
Czas okupacji przeżyłem z rodziną w Kartuzach na ul. Sambora I 13. Sam początek wojny spędziłem z matką i bratem w Zaworach u wujostwa. Ojciec poszedł bronić Gdyni. Do dzisiaj, jako brzdąc, pamiętam pierwszego niemieckiego żołnierza, który zbliżył się do zabudowań wujostwa. Naukę rozpocząłem w wieku 6 lat. Przez 4 lata chodziłem w Kartuzach do niemieckiej szkoły. Szkołę podstawową w Kartuzach ukończyłem w 1950 roku. Potem podjąłem dalszą naukę w Pelplinie w Collegium Marianum. Była to szkoła średnia założona około 1835 roku przez biskupa Sedlacka dla chłopców, którzy zamierzali się przygotować do stanu kapłańskiego, ale nie tylko. Ze szkoły wyrosło wielu kapłanów diecezji chełmińskiej i wielu znakomitych pracowników nauki i administracji państwowej, zwłaszcza Województwa Pomorskiego (siedziba wojewody – Toruń).

Zatem w wieku 15 lat opuścił ksiądz rodzinny dom.

W Collegium Marianum studiowali m.in. przyszli biskupi Jan Szlaga, czy Andrzej Śliwiński. Była to szkoła, która w okresie zaboru pruskiego przyczyniła się do propagowania języka polskiego, a zawłaszcza polskiej literatury. W szkole tej były iście spartańskie warunki. Pobudka o 5:45, od 6:00 gimnastyka na dworze i latem i zimą, o 6:30 przygotowanie do mszy św., o 7:00 msza św., a o 7:50 śniadanie, ale bardzo skromne. Od 8-13 odbywały się zajęcia szkolne, a potem skromny obiad. Ponieważ często na obiad była kasza gryczana, to szkołę nazywano Grycą. Po obiedzie był czas wolny, a od 15:30 do 18:30 tzw. studium, czyli czas na naukę. Wieczorem skromna kolacja i czas wolny. Dużo nauki, dużo sportu – piękne czasy.

Tam dojrzewał przyszły kapłan…

Collegium Marianum dało mi bardzo szerokie spojrzenie na naukę. Były to czasy, kiedy w szkołach państwowych panował marksizm, leninizm – nauki humanistyczne były przesiąknięte ideologią marksistowską i trudno było o obiektywizm w tych dziedzinach.

21 października 1954 roku rozpocząłem naukę w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie. Wiem, że zgłosiło się przeszło 75 kandydatów na I rok. Przyjęto 55, bo nie było więcej miejsca. W seminarium studiowało 300 kleryków. Tak wielu było kleryków, że w niektórych pomieszczeniach spało po 13 osób. Było bardzo wesoło.

 

Spartańskie warunki z Collegium Marianum pomogły księdzu na studiach?

 

Plan zajęć w ciągu dnia był podobny do tego z Collegium. Przyzwyczajony do przestrzegania porządku w szkole średniej zachowywanie porządku w seminarium nie sprawiało mi kłopotu. Niektóre pokoje seminaryjne nie miały centralnego ogrzewania, a więc trzeba było, tak jak w Collegium, palić w piecach kaflowych i myć się w zimnej wodzie latem i zimą. Święcenia kapłańskie otrzymałem 12 lipca 1959 roku w Katedrze w Pelplinie. Święceń 40 diakonom udzielił ksiądz biskup Kazimierz Józef Kowalski, biskup chełmiński, słynny filozof, neotomista i profesor uniwersytetu poznańskiego.

Po 9 latach pełnych dyscypliny przyszedł czas na wypełnianie powołania.

Pierwszą placówkę duszpasterską objąłem w dniu 22 sierpnia 1959 roku w Sypniewie Krajeńskim koło Więcborka. Parafia liczyła około 1800 dusz. Proboszczem był ksiądz mjr kan. Józef Wencki. Ksiądz proboszcz często chorował. Pracy było w bród. Uczyłem religii w 3 wiejskich szkołach, dojeżdżałem rowerem, w każdą niedzielę głosiłem kazania. Z organistą Józefem zorganizowałem prawie 100 osobowy chór – ćwiczenia odbywaliśmy dwa razy w tygodniu. Czas szybko mijał.

Po 3 latach pracy ponownie trafił ksiądz na Kaszuby.

W styczniu 1962 roku otrzymałem dekret do parafii NMP Królowej Polski do Gdyni na ul. Świętojańską, gdzie pracowałem do 24 sierpnia 1981 roku. Pracy w Gdyni miałem bardzo, ale to bardzo dużo. Wprawdzie razem z proboszczem było nas 4 księży, ale proboszcz i jeden z wikariuszy często chorowali. Ksiądz proboszcz Józef Miszewski (ur. 1902), ks. wikariusz Klemens (ur. 1917), ks. wikariusz Feliks (ur. 1917) i ja urodzony w 1935 roku. Byłem najmłodszym, więc dostałem konkretną pracę. Religia odbywała się już poza szkołami – w salkach. Do I Komunii Świętej przystępowało 430 dzieci, nie licząc innych klas. Z pogrzebami trzeba było iść piechotą na cmentarz witomiński – w jedną stronę 55 minut – tak było do 1970 roku. Co drugą niedzielę musiałem głosić kazania – nawet do 12 kazań w jedną niedzielę. Później było łatwiej – przyszli nowi wikariusze, więc można było się podzielić pracą. Praca była niekiedy wyczerpująca, ale dawała dużo satysfakcji, zwłaszcza, że zdrowie mi wówczas dopisywało.

Czyli dzielnie wykonywał ksiądz swoje powołanie.

Muszę przyznać, że jednego obowiązku duszpasterskiego nie lubiłem – było to chodzenie po kolędzie. W Gdyni była to dla mnie męka. Rożni ludzie, różne nastawienie do kościoła, do religii, do kapłaństwa. Dla mnie czasem relaksu były wycieczki z parafianami. W Gdyni przez te 18 lat przynajmniej dwukrotnie w roku wyjeżdżaliśmy z parafianami w Polskę, gdyż nie można było za granicę w tamtych czasach.

Po 18 latach przyszedł czas na Chwaszczyno.

Od 26 sierpnia 1981 roku mając 23 lata kapłaństwa za sobą trafiłem do Chwaszczyna. Tu przeżyłem stan wojenny, swoje 25-lecie kapłaństwa w 1984 roku, 50-lecie w 2009 roku, a w tym roku Bóg dał mi zdrowie, aby 12 lipca świętować 55-lecie. Jak pracowałem i co zrobiłem – to osądzą parafianie, a reszta należy do Pana. Cieszę się bardzo z budowy nowego dużego kościoła. Kiedy otrzymałem parafię, było tu 2150 dusz, a dziś jest już ponad 5000. Jestem Bogu wdzięczy, że nowy proboszcz ks. Piotr jest dobrym człowiekiem, to znaczy, że jest dobrym kapłanem i że pokochał parafię chwaszczyńską.

 

Dziękuję za rozmowę
rozmawiał Wojciech Albecki

 

Boze-Cialo-Mazurowo-1997r

 

Chrzest

 

GoraZamkowa-Budapeszt-2002r

 

Pamiatka-swiecen-kaplanskich-i-mszy-prymicyjnej-ks.Proboszcza

 

Peregrynacja-obrazu-M.B.Czestochowskiej-5-sierpnia-1989r

 

Splyw-Dunajcem-1997r

 

Zdjecie-z-gazety

 

 

 

Skomentuj

Użytkownicy serwisu publikują swoje komentarze wyłącznie na własną odpowiedzialność. Portal Chwaszczyno.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść umieszczoną na łamach serwisu przez użytkowników. Drogi czytelniku szanuj innych opinie. Bądź odpowiedzialny za własne słowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.